"Na ławce"
-Zrobić ci kawę? - krzyczy Czarny z kuchni do projektującej coś na komputerze Rudej.
-Bo ja wiem...
-Nie ma: "Bo ja wiem". Tak, albo nie.
-A chodźmy gdzieś na kawę na miasto - Odsuwa krzesło, wychyla się tak by zahaczyć choć spojrzeniem o Czarnego.
-Po co? Mamy w domu dobrą kawę, musimy się gdzieś włóczyć?
-Kawa pita w jakieś przytulnej kawiarence smakuje zupełnie inaczej - Ruda z oburzeniem zaczyna tłumaczyć. -Lubię te rozmowy półgłosem toczące się obok. Kawiarnia żyje oddechami gości. A jej serce bije w takt odkładanych na stoliki kubków; puk - puk, stuk - stuk. Jest w tym również marketing, jak we wszystkim dzisiaj - dodaje. - Kawa się dobrze kojarzy. Weźmy np. pierwszą randkę. Jeśli wypali, jeśli zapach kawy odurzy parę dobrymi wspomnieniami, skojarzeniami, to do końca życia będą już zaprogramowani na ten lokal. Oto właśnie chodzi właścicielom, prawda? Gdzie później taka para będzie chodzić na Walentyki, rocznice poznania się, Dzień kobiet itd? No gdzie?
Czeka na odpowiedź, ale ponieważ Czarny milczy kończy za niego
- Do owej kawiarenki chodzić będą, Czarny. My już pierwszą randkę mamy za sobą, ale przecież możemy sobie zbudować jakie kawiarniane wspomniania, bo...
-Dobra, już dobra. Słuchać się czasami nie chce tych twoich wywodów. Wystarczyłoby ładnie poprosić. Przecież nie mam nic do kawiarni. Od święta możemy się wybrać, pooddychać, jak to nazwałaś? - zaprogramowanym zapachem kawy - Czarny odchyla głowę do tyłu i śmieje się. - Jak ty coś wymyślisz...
Szybko się zbierają i już otwierają drzwi na zewnątrz.
-Ty, pada. Może jednak w domu? - Czarny jakoś niepewnie spogląda na gęstniejący deszcz, który jest dziś niezwykle energiczny. Jakby się bawił spadaniem. Odbija się od chodnika, rozpryskuje kroplami. I następna i następna, jak miniaturowe kauczukowe piłeczki. Miliony zimnych, pachnących świeżością piłeczek.
-Ciepło jest, to tylko letni deszcz. Chodź, muszę sobie zrobić przerwę w pracy - Ruda pociąga Czarnego za rękaw. On wciąga na głowę kaptur bluzy. Ona ma na sobie tylko biały T-shirt i jeansy, ni jak z tego zrobić nakrycie głowy. Idzie dziarsko przyjmując na siebie kroplę po kropli.
Do najbliższej kawiarni nie mają daleko. Jedna przecznica, druga. Skręt w lewo raz i jeszcze trochę prosto. Jest. Takie lokale zwykle umieszczone są pod czymś. "Pod aniołem", "Pod jemiołą", "Pod lukrowanym ciasteczkiem". A tu odmiana. "Na ławce" - grzmią fikuśne litery szyldu. I rzeczywiście nie ma tam typowych dla większości kawiarni stolików. Zamiast nich stoją ławki parkowe. Na ścianach, jak okiem sięgnąć, fototapety. Ogromne obrazy przedstawiające parki. Jest kącik na każdą porę roku. Przy wejściu wiosna wita. Bo wiosna już taka jest, że musi wszystko rozpoczynać. A w głębi kawiarni, tam gdzie najbardziej ciemno i lampy odpalone muszą być cały rok, zima króluje. I tak kilkoma krokami przez cały rok można przejść. Wybrać sobie lody jesienne, albo letnie ciasto z owocami. Siada się na ławce i jakby w prawdziwym parku pałaszuje to, co się kupiło. Małe stoliczki obok. W parku ich nie ma, no, ale kawę w końcu gdzieś postawić trzeba. I na zewnątrz też kilka ławeczek. Dla zakochanych zapewne, co sił na rozplecenie dłoni jeszcze nie mają. Wstają z ławki w lokalu, przenoszą zadki na ławkę na zewnątrz, by pożegnać się należycie. Te ławki to też marketing jak i ten zapach kawy. Jakoś dobrze się kojarzą. Każdy za dzieciństwa jadał lody. Na ławce się siedziało, bo jak w marszu lód jedzony, to chwila nieuwagi i albo ziemia upaćkana, albo bluzka. Na ławkowych kolanach to zawsze trochę bezpieczniej. I babcia, albo mama, które obok siedziały instruowały zawsze: "Odwróć tego loda, cieknie ci, o tam". A jak małe języczki nie radziły sobie ze słodką, topniejącą pysznością, to zawsze pomogły. Zlizały raz, czy dwa i lód znowu nabierał kształtu. A jak już końcówka rożka znikała w umorusanej buzi, chusteczka się pojawiała, pucowała czekoladowe kąciki ust.
-Wchodzimy do środka, czy łączymy kawę z prysznicem na zewnątrz?
-Mam dziś ochotę na zimę - Ruda puszcza żart Czarnego mimo uszu.
-A dlaczego zima? - dziwi się ustawiając w kolejce przy barze.
-Bo dziś jest sierpień.
-No i?
-Oj Czarny, nie masz tak, że latem tęsknisz za zimą i odwrotnie?
-Tylko połowicznie.
-To znaczy?
-To znaczy, że tylko zimą tęsknię za latem. Nie znoszę jak jest mi zimno. Wiesz kto jest dla mnie najbardziej niezrozumiały na świecie?
-Zarozumiały?
-Nie, nie ZAROZUMIAŁY - Czarny podkręca swój głos zbliżając usta do ucha Rudej - tylko NIEZROZUMIAŁY.
-Weź nie drzyj mi się do ucha, to, że nie dosłyszałam nie znaczy, że ogłuchłam jak pień - odsuwa się na krok. - Hmmm, pewnie powiesz, że ja jestem dla ciebie najbardziej niezrozumiała.
-Też, ale w tej kategorii ktoś cię prześcignął. Morsy. Ludzie, którzy świadomie i z wyboru wrzucają się do lodowatej paszczy wody muszą mieć coś na umyśle. I jeszcze się tym rozkoszują!!
-Nie dramatyzuj. To tylko fototapeta na ścianie, nie morskie głębiny Antarktydy. Mnie zawsze latem trudno jest uwierzyć, że może być zimno jak w lodówce. A zimą, że za pół roku słońce ogrzeje mnie bardziej, niż kaloryfer. Wtedy przeciwne pory roku wydają się takie nierealne. Jakby ktoś opowiadał bajki o innej planecie. Wejdziemy więc teraz do zimowego parku ubrani w letnie ciuchy - cieszy się jak mała dziewczynka.
I idą z kubkami w rękach, które jak kominy wyrzucają z siebie kłębuszki pary. Dochodzą do kącika zimowego, ukrytego za wszystkimi innymi sezonami. Zima zepchnięta na sam koniec roku. Zima o której nikt w sierpniu nie wspomina prócz Rudej. No, bo komu się chce pamiętać o zeszłorocznym śniegu? Ze ściany wyzierają parkowe drzewa ubrane na biało. Pochylają gałęzie. I droga między nimi prowadzi. Taka cienka alejka na jedną osobę tylko. Jakby zimą ludzie parami nie spacerowali. Przymglone wszystko jak okiem sięgnąć, że trudno nawet odróżnić gdzie mgła się kończy, a jezioro zaczyna. W zimowym kawiarnianym parku pięć ławek stoi dla gości. Sprawiedliwie je w ogóle rozstawiają, czy w tej letniej więcej jest? Lato zachłanne i kuszące jak diabli, to i może popyt na kawę wśród kwitnących lip większy?
Siada Ruda i Czarny ze swoimi kominami pełnymi kawy, przy białym ośnieżonym po łeb drzewie.
-Klon to? - pyta Ruda przyglądając się zaklętemu w czasie drzewu.
-Kasztan - mówi Czarny - Chyba.
-Nie, kasztan to nie jest. Klon.
-Dobrze Ruda. Klon. - Odpuszcza.
Ruda zamyśla się. Wygląda tak młodo bez krzty makijażu. Włosy zdążyły zmoknąć mimo krótkiego spaceru. Na ich końcówkach drżą malutkie kropelki. Wilgoty T-shirt przytulił się do skóry, na ramionach ma gęsią skórkę.
Czarny przygląda jej się. Nie z uwielbieniem towarzyszącym pierwszym randkom. Patrzy na nią jakby była zmaterializowanym ciepłem, które tak kocha.
- Co tak główkujesz? - pyta za moment widząc, że myśli jego kobiety wykraczają gdzieś poza porę roku w której się nagle znaleźli.
-Coś ci chciałam powiedzieć i kurcze zapomniałam - przygryza dolną wargę, widać, że w głowie jej się kotłuje.
-Już wiem !
-No? - Czarny zdmuchuje fusy, upija łyk.
-Ludzie nie są dla siebie wystarczająco mili.
- O! A to nowość. Pewnie, że nie są.
-Burczą na siebie w kolejce, bo kasjerka zbyt powolna, albo też za szybka i nawet zakupów nie można spokojnie spakować. Kasjerki zawsze robią coś nieodpowiednio. Warczenie na innych kierowców też powszechne. Widać czasami przez przednią szybkę jak się pieklą. Bezpieczni się czują, bo zamknięci w aucie, to nikt im się nie odgryzie. No, może środkowym palcem wyrażą swoje emocje. W pracy wilkiem patrzą, jakby na kacu byli od poniedziałku do piątku wieczór. Wolne weekendy trzeba znieść, bo ludzie oddychają świeżym powietrzem, jeżdżą w odwiedziny, na grille, upijają się wolnymi dniami, a potem kac cały tydzień się za nimi ciągnie.
-Ruda, spokojnie, co cię tak naszło. My dla siebie jesteśmy mili, nie wystarczy?
-Nie, bo my to za mało. Kiedyś jak sąsiad szedł, albo matka kumpla, to cała dzieciarnia z daleka i na głos "dzień dobry" grzmiała. A dziś? Widzę te szkolne dzieciaki jak wybiegają rano do szkoły, potem po południu jak wracam z pracy bawią się na dworze, ale każde sobą zajęte, łupinki takie, bez manier, taktu, szacunku jakiegoś.
-Nie przesadzasz? To dzieci tylko, a ty jak stara baba się czepiasz
-Ale ja dla nich jestem starą babą!
-Prawda.
- A co mnie naszło? Kolega z pracy uzmysłowił mi, że za mało uprzejmi są ludzie wobec siebie.
-Dać mu w ryj, niegrzeczny był dla ciebie?
-Nie, nie. On jest w porządku. Opowiadał mi, że następnego dnia miał się przeprowadzać z Sopotu na przedmieścia. Kupił jakąś chałupkę do wyremontowania. No to ja mu na to, że powodzenia życzę, że mam nadzieję, że wszystko sprawnie pójdzie i, że gdyby potrzebował pomocy, to sobotę mam wolną, mogę pomóc jego żonie ogarniać wszystko w tym nowym lokum.
-No to miło z twojej strony.
-Czarny, słuchaj, ale jak on się na mnie spojrzał! Jakbym mu zaproponowała, że kredyt spłacę za niego. Zdziwiony taki mówi, ze już dawno nikt nie był dla niego taki miły, że jest ogromnie wdzięczny, ale już kogoś z rodziny mają do pomocy.
I wtedy sobie zdałam sprawę, że taka koleżeńska pomoc gaśnie jakoś w tej komórkowej społeczności. Musi się coś z nią dziać niedobrego, skoro takie reakcje wywołuje chęć poświęcenia komuś swojego wolnego czasu.
-Zgadzam się. Ale to nie tylko z pomocą coś się psuje. Takie zwyczajne uprzejmości gdzieś się topią w tej naszej codziennej kałuży obowiązków, spotkań, komórek i gadżetów.
-Właśnie o to mi chodzi. A ja prawie nie znam sąsiadów. Wiem, że ten z papierochem chodzi z psem wiecznie na smyczy. Tamta dzieciaków ma czworo, ręce tylko dwie, przydupasów siedem - tyle co i dni tygodnia. Na parterze babcia niewidka, nad nami małżeństwo co nabrało wody w usta. Wszystko poniżej 10 roku życia porozumiewa się za pomocą emotoikon, czy jak to tam się nazywa. Pismo obrazkowe wraca. Epoka jaskiniowa i ludzie jaskiniowcy też. Z maczugami na siebie i tego Św Krzysztofa nieszczęsnego w samochodzie z rana.
-Ruda, ale nie unoś się tak.
Czarny odsuwa kubek, w którym kawa już nie dymi. Łapie Rudą za rękę, ściska serdecznie.
-Świata nie zmienisz całego. Dzielnym trzeba w nim być, bo za ciasno jakoś się zrobiło na uprzejmości. A czasami wystarczy "Miłego dnia" rzucone na pożarcie dnia. I od razu lepiej się robi i dzień nie taki dziki, do pogłaskania wręcz...
-Tacy zamrożeni wszyscy, nie? Jak te klony na ścianie. Niektórzy są jak drzewa prawdziwe, tylko ośnieżone właśnie, zamrożone, uśpieni w swych zasypanych pośpiechem korporacjach. A inni to już nawet nie są jak te drzewa prawdziwe, tylko jak tapetowe.
-Dobra, dobra, rozkręcasz się w tych swoich pięknych przenośniach, a ja, Ruda, prosty człowiek jestem. Pamiętaj o tym, dobrze? - przyjacielsko mruga ciemnym jak węgielek okiem Czarny.
- A my jesteśmy prawdziwi, jak myślisz?
-Myślę, że dla nas "dzień dobry" jest czymś więcej. niż zwyczajowym pozdrowieniem. Faktycznie chcemy, żeby ten dzień był udany. Zaparzamy sobie nawzajem kawę, czy herbatę, z zainteresowaniem słuchamy o tym, co nam się przydażyło w ciągu dnia. Pomagamy znajomym i jeśli mamy komuś do powiedzenia coś dobrego, to to robimy. Zgadza się?
-Tak. Lubię mówić ludziom miłe rzeczy. Że ładna sukienka, że jakoś promiennie dziś wyglądasz, że syn taki mądry, bo wszystkie egzaminy zdał, że dobrze, że jesteś.
-Widzisz, nie jesteśmy tapetami. Jesteśmy żywymi drzewami.
Ruda uśmiecha się ciepło, próbuje dostrzec coś za oknem umieszczonym daleko od ławki na której siedzą.
-Chyba przestało padać. Idziemy usiąść na dworze?
-Znów zmieniamy porę roku?
-Tak, starczy tej zimy. Już się stęskniłam do lata.