poniedziałek, 7 września 2015

     
                                                                       Dom

       O domach to już sie ludzkość naprodukowała. Pisał Żeromski o szklanych, śpiewała Jakubowicz o tych z betonu, serial powstał o domu nad rozlewiskiem. Nie ma dwóch tych samych domów, jak nie ma "dwóch jednakich spojrzeń w oczy". Szymborska pisała o spojrzeniach, ja dziś o domu.
      Dom, w którym mieszkam nie jest moją własnością, ale jest mój, przeze mnie oswojony. I jest moją wielką słabością. Można się rozczulać, że dom to ostoja, spokój, twierdza, czy co tam jeszcze... Zasłyszane gdzieś, od kogoś frazesy. Prawdziwe pewnie, nie przeczę, ale jednak.
Dla mnie Dom to dach pod którym pali się ognisko. Takie rodzinno - przyjacielskie. O każdej porze dnia jest inne. Rano pospiesznie skrzą się iskry na leniwym jeszcze żarze. Przeskakują z drewienka na drewienko, ubierają się, jedzą sniadanie, zęby myją, pakują do szkoły i pracy. Popołudniowy ogień jest ożywiony i radosny. To śmiech podczas jedzenia obiadu, troska o mały brzuszek - "No zjedz jeszcze trochę zupy - jażyny zdrowe". To historie, które wydarzyły się w szkole, plany na resztę dnia. Najbardziej lubię ogień wieczorno - nocny. Ćmy już tak mają. Lgnę wtedy do małych lampek, a ciemność wokół otula jak ciepły koc. Wieczorny ogień rozmawia i śmieje się z przyjaciółmi, popija winko, składa pocałunek na czółku śpiącego brzdąca, zamyka miniony dzień w ramionach Męża. Wieczorny ogień gra muzykę Marka Knopflera, pachnie rzeźkim powietrzem, co to pcha się z dworu, by  zobaczyć co się u nas dzieje.
         Nasz dom jest schronieniem nie tylko dla nas, ale także dla mnóstwa rzeczy, mebli, sprzętów, których już nikt nie chciał. Stały porzucone, zakurzone, smutne takie w miejscu pomiędzy piekłem a niebem. Albo ktoś przygarnie, albo trafią na niszczarkę. I co podkreślić muszę - takie ocalone meble, to wdzięczne są jak psiaki ze schroniska przygarnięte.
Mamy Fotel. Ten to był zabiedzony. Stał w miejscu zwanym recyklingiem, w poszarzałym baraku, tylko czekał aż  spadnie deszcz, który spłakałby się na niego, bo dach dziurawy. Nikt by go nie wziął. Pokrowiec w kolorze sraczki (to komplement). Poplamiony dodatkowo. Stał między sztywnymi barowymi taboretami, a rozkręconym łóżkiem, którego korpus tęsknił za zagłówkiem, a zagłówek za korpusem. Fotel niechciany i osamotniony. Podeszłam, pogładziłam delikatnie jego ramiona. Szkoda mi się go zrobiło. Na Męża wymownie spojrzałam: "Chyba żartujesz" - odpowiedział tylko z politowaniem lustrując sraczkowaty pokrowiec. 
"A gdyby zdjąć ci to idiotyczne ubranko" - powiedziałam jeszcze troskliwie odpinając suwak na plecach Fotela. 
"O! już lepiej - kremowy jesteś, pasowałbyś do naszego salonu, on potrzebuje takiego przyjaciela jak ty". Mąż na rozebrany Fotel machnął ręką - "dobra, niech ci będzie". A Fotel, gdyby miał ogonek, to na pewno by nim zamerdał. Sztywne taborety nawet nie mrugnęły, łóżko nadal zajęte sobą nie zauważyło, że kolega się wyprowadza. Fotel jest nasz, uśmiechnięty, dostał nawet poduszkę z ptaszkiem, żeby raźniej mu było, żeby miał kogo piastować, gdy my zabiegani w ciągu porannego i popoludniowego ogniska. Wdzięczny niesłychanie, aż mruczy, gdy się siada na niego z książką i ciepłą herbatą.
         Przygarnęliśmy też Panią Komodę bezdomną. Arystokratką kiedyś była. Swój wiek już ma, czas zakurzył jej blask i klasę. No to kupiliśmy jej te wszystkie kosmetyki, co to za młodu używała, masaże olejkami zaserwowaliśmy i króluje nam teraz w salonie, ozdobą jest tak piękną, że nawet jej czasem o tym szepnę, by przypadkiem nie zapomniała.
         Jest też Stół kupiony gdzieś, gdzie mu nogi odkręcili, by uciec nie mógł. Ten to miał szczęście. Przygarnęliśmy go tuż przed Bożym Narodzeniem. Trafił pod pyszności świąteczne, nakryty siankiem i białym obrusem, umyty uprzednio, bo wcześniej jakieś dziecko znęcało się nad nim pisakiem. Wyleczyliśmy czerwone pisakowe rany i kolędy jak kołysanki śpiewaliśmy. A potem się okazało, że Stół lubi śmiechy, gry planszowe, puzzle i gości. Kto by pomyślał, że taki rozrywkowy. Codziennie przy nim siadamy, by czuł się ważny. Bo ważny jest.
Nasz dom to zdjęcia poupychane gdzie się da: na parapecie, na ścianie, na stoliku. Zdjęcia bliskich, ciepłych osób, takich dla których Dom sam drzwi otwiera i nie musi pytać nas o zgodę. Zdjęcia nas samych, które przypominają, że choć czasem ogień aż podskakuje, taki jest zdenerwowany, to przecież tak naprawdę bardzo się kochamy i tulimy nie tylko na komendę flesza. 
Nasz Dom to kwiaty. To dwa storczyki, które trudno rozdzielić, tak się kochają. Poplątały im się łodygi w miłosnym uścisku. Gustowny Gustaw i Przemiła Miłka całe dnie przez okno wyglądają. Jest też Czarowny Czarek i Mały Kajtek, Paprotka Alicja, Fiołek Bob... Wszystkie czekają na atencje, na chwilę rozmowy, na troskę podlania. Wszystkie piękne.
            Nasz Dom nie jest utopijnie szklany, ani z betonu, ani nawet nie jest położony nad rozlewiskiem. Jest za to miejscem, do którego lubimy wracać, w którym książki nie muszą tęsknić za dotykiem, ściany za spokojnym snem, powietrze za śmiechen naszym i gości. Wszędzie dobrze, ale w domu...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz