Walentynkowy namiot
-A co tu tak ciemno? Czarny zdejmuje kurtkę, odkłada torbę z aparatem fotograficznym i pocierając dłonie o siebie próbuje je rozgrzać.
- Zimno dziś jak cholera - dodaje czekając na odzew Rudej.
Cisza.
- Ruda? Jesteś tu?
Ich sopockie mieszkanko w dwupiętrowej kamienicy jest wysokie i dosyć przestrzenne. Ciekawe meble, którym po śmietnikowych przejściach para podarowała drugie życie, sprawia, że nie jest tam pusto.
Ruda nie odpowiada, Czarny zagląda więc do kuchni. Światło zgaszone, nie ma nikogo, tylko piekarnik miga elektroniczną godziną, jakby puszczał z rozbawieniem oczko. W salonie oddychają lekko zapowietrzone kaloryfery, w łazience kran uronił łzę, która cichaczem spływa po policzku umywalki.
Skrzypią pchnięte przez Czarnego drzwi sypialni. Na niewielkiej przestrzeni, gdzie puchaty dywan był świadkiem niejednej erotycznej sceny stoi... namiot.
- Ruda? Co ty wyprawiasz? -Czarny otwiera połę namiotu i przez spadające mu na oczy włosy zagląda do środka.
Wita go promienny uśmiech Rudej, jej potargane włosy, szmer muzyki wydostający się z wyjmowanych właśnie z uszu słuchawek.
-Co cię tak długo nie było? Uśmiech znika, pojawiają się zmarszczone brwi i przenikliwy wzrok.
-Dzwoniłam parę razy, ale poczta głosowa bardziej chciała ze mną rozmawiać, niż ty sam. Kolację sama zjadłam, bo mi brzuch burczał, a ciebie nie ma i nie ma - strzela pretensjami.
-Ale już jestem - Czarny wpycha się do ciasnej, namiotowej przestrzeni. W środku pali się niewielka lampka na baterie. Namiot żółty, światło żółte, wszystko dookoła też żółte.
-Zlecenie mi się przedłużyło. Parze młodej zachciało się sesji zdjęciowej w lutowej scenerii. A jacy marudni! Świadkowie się spóźniali, wszyscy co chwilę potrzebowali przerwę na gorącą herbatę, wiatr wiał zbyt mocno, więc trzeba było poprawić fryzurę klientki... Ach, daj spokój z taką robotą. - macha ręką na znak rezygnacji - Cieszę się, że już wróciłem.
Mości się wygodnie, widać ulgę, że ma już ten dzień za sobą.
-Ruda, a właściwie dlaczego ty siedzisz w namiocie rozbitym na środku naszej sypialni?
-Czekam na poprawę pogody, jutro rano chcę zaatakować Annapurnę.
-Mogę ci towarzyszyć w tym czekaniu, ale ośmiotysięcznik sobie odpuszczę, wiesz, nie mam kondycji.
-Super. Chcesz herbaty? Ruda całuje na szybko zmarznięty jeszcze lekko policzek Czarnego.
-Skitrałaś tu nawet herbatę? Dziwi się widząc termos.
-I to nie byle jaką, bo z prądem ! Grunt to dobre przygotowanie do wyprawy- kwituje z dumą.
Piją, ciepełko rozgrzewa, oczy zaczynają błyszczeć figlarnym blaskiem.
-To teraz na serio opowiedz mi o co chodzi z tym namiotem.
- Robiłam porządek w zdjęciach na komputerze. Natknęłam się na te, które zostały zrobione podczas studiów. Opowiadałam ci kiedyś, że z grupką znajomych jeździliśmy w góry. Kawał drogi. Znad morza, aż po góry. Całą noc tłukliśmy się pociągiem, żeby od rana zacząć wędrówkę. W parę godzin świat zmieniał się, jakby na pociągowych torach i kołach jakaś taśma filmowa była zamontowana. Wchodzisz do przedziału, zamykasz za sobą morską, sopocką bryzę. Rankiem otwierają się drzwi na horyzont jak wykres malowany szczytami. Chyba wszyscy czuliśmy to samo - podekscytowanie.
-Dużą grupą jeździliście?
-Nie. Im więcej osób, tym trudniej o dobrą organizację. Różne tempo chodzenia, cele, sympatie i antypatie. Jeździł Daniel, Waldek, Miłosz, Aśka i Aneta. I ja, oczywiście. Najmłodsza z całej ekipy. Miłosz wkręcił mnie do tej paczki. Był tylko dwa lata starszy ode mnie, więc mieliśmy dobry kontakt.
-Jak dobry? -Czarny marszczy brwi.
- Bardzo dobry. Nie wnikaj Czarny - Ruda zdecydowanie ucina ten temat, opowiada o pozostałych znajomych.
-Cała reszta kończyła już studia, a Daniel to już w ogóle był około 30-stki jak go poznałam. Zachciało mu się być grafikiem komputerowym zdecydowanie później, niż pozostałym. Wtedy wydawał mi się stary, a przecież był młodszy, niż ja teraz. Uśmiecha się na to wspomnienie Ruda, która tak wiele zachowała jeszcze ze swojej dziewczęcości.
Daniel był chyba dla nas wszystkich autorytetem w kwestii gór i wędrówek. Prawdziwy pasjonat. Mimo - jak mnie się wtedy wydawało - podeszłego już wieku, był niezwykle sprawny. Jeździł na rowerze i nartach, wspinał się i potrafił o tym wszystkim fajnie opowiadać. Zarażał. Jako, że byłam najmłodsza i chyba najbiedniejsza, brakowało mi profesjonalnego sprzętu. Ciągle musiałam nadrabiać dystansem do siebie, dobrym humorem, uśmiechem. Kurtka przewiewała, buty przemakały, stuptuty były pożyczone, pierwszego polara wyszperałam w lumpeksie i byłam z niego niesłychanie dumna. Wyrobił mi się charakter podczas tych wyjazdów, hart ducha.J ak już się dorobiłam turystycznych ubrań i butów, to studia praktycznie się kończyły. Zaczęło natomiast prawdziwe życie, obowiązki, praca.
-Fajnie się zahartowałaś, mnie się podoba - komentuje Czarny dając jej kuksańca w bok.
-Długie trasy robiliście? - pyta po chwili odkładając pusty już kubek. Zarzuca ręce za głowę i kładzie się wygodnie.
-Długie. Najtrudniejsze były zimy. Wtedy chodziliśmy bez namiotów, tylko od schroniska do schroniska. Śnieg po pas, a końca nie było widać. Pierwszy wstawał zawsze Waldek. 6 godzina, a ten już nastawiał wodę na herbatę do termosów. Wyciągał nas ze śpiworów, straszył, że czas niby ucieka. A my mu wierzyliśmy. Ubieraliśmy się i cyk, na dwór, bo na świeżym powietrzu lepiej się łapie biegnący czas. Byliśmy zimą w Bieszczadach, w Beskidzie Żywieckim, w Makowskim też. Na Tarnicy Krzyż był tak zmarznięty, że wyglądał jak ogromna, biała szczota do czyszczenia butelek. Żadne zdjęcie nie jest wyraźne, bo ręce drżały z zimna. Na Babią górę też zimą wchodziliśmy. Tam to zdradziecko. Wchodzisz, słonko świeci, wycieczka jak do warzywniaka. Schodzisz mgła i śnieżyca, że czubka nosa nie widać, a co dopiero szlaku, którego jakoś trzeba się w tym mleku trzymać... I te wieczory w schroniskach przy grach planszowych, piwku, gitarze... - Ruda rozmarzyła się. Czarny widzi, że to był dla niej ważny czas. I czuje, że choć reszta starszych kolegów była dla niej ważna, to ten Miłosz jakoś szczególnie. Taktownie nie dopytuje. Za to wypala spontanicznie:
-Wiesz co..., po co masz tylko wspominać te swoje góry. Widzę, że tęsknisz do połonin jak pies do kości. Chcesz, to pojedziemy tam razem.
-Teraz? - Ruda odrywa się od swoich myśli.
- Zwariowałaś? To nie studia, że w czwartek jedząc pizzę można wpaść na pomysł wyjazdu, a w piątek już go realizować. Mam zaplanowane zlecenia, ale może na wiosnę byśmy wzięli kilka dni wolnego? Tylko wiesz, po tych górach, to będziesz mnie musiała prowadzić jak ślepego, bo ja raz na Gubałówce byłem z wycieczką klasową. Chory pomysł, ciągnęli dzieciaki przez całą Polskę,żeby na Gubałówkę kolejką wjechać.
-Szkoda, że już nie możemy być tacy spontaniczni. Nie mam nic przeciwko temu, by się spakować, wyjechać, a dopiero po powrocie tłumaczyć się w pracy.
- Po powrocie, to już byś tej pracy zapewne nie miała. Ruda, otrząśnij się ze wspomnień. Z całym szacunkiem do twojego nadal gibkiego ciałka, studentką to ty już dawno nie jesteś - Czarny śmieje się trochę za głośno, a Rudej ewidentnie smutno, że te czasy minęły bezpowrotnie.
-Który dzisiaj? Pyta ni z gruszki, ni z pietruszki poprawiając niesforne rude włosy.
-14 luty, a co?
-Walentynki.
-No tak, ale przecież nigdy nie obchodziliśmy. Sama mówiłaś, że cały rok jest od okazywania sobie uczuć, a nie tylko wtedy, gdy kalendarz przypomina.
-Zmieniłam zdanie.
-Jak to?
-Nadal uważam, że trzeba o siebie dbać, mieć dla siebie dobre, ale niewymuszone słowo, szanować się w myślach, słowach i czynach, ale..
-No, zaskocz mnie tym "ale"- Czarny przerywa słowotok Rudej.
-...Ale można to wszystko robić na co dzień, a w Walentynki jakoś szczególnie. Będąc studentami biegaliśmy za czasem w górach, by go szczapić i jak najowocniej spożytkować. Wyciskaliśmy górskie dni do granic możliwości, aż już tylko sen się sączył i kropelka po kropelce spływał późną porą. A ludzie dorośli gonią czas, ale nic pięknego z tego nie mają. Szybkie posiłki, odebranie dzieci ze szkoły, lekcje, praca po godzinach, seks na ostatkiem sił na zakończenie dnia, który i tak uciekł. Trudno w tym wszystkim złapać oddech na romantyczną kolację, spacer, film, czy inne ważne bzdury.
-Nie podejrzewałem cię nigdy o szczególny romantyzm.
-To w jaki sposób pary spędzają ze sobą czas, to już każdego indywidualny wybór. Ja tam romantycznych dyrdymałów nie lubię. Do ciebie, Czarny też to jakoś nie pasuje, ale jednak chyba większość ludzi właśnie tak postrzega czas dla siebie i partnera. I doszłam do wniosku, że ten dzień Zakochanych może mobilizować do zwolnienia, zorganizowania sobie tak czasu, by można było sobie winko wypić, wyjść gdzieś razem, ubrać kieckę, która jest czymś pomiędzy obietnicą, a prowokacją. Niestety zupełnie zapomniałam o tym, że dziś jest 14 luty.
-W tym twoim namiocie to przecież nawet romantycznie jest. A i mogę sobie wyobrazić, że bluza, którą masz na sobie prowokuje i coś mi obiecuje. No... jak się bardzo postaram. Czarny skanuje domowy strój Rudej od góry do dołu.
-Masz, chcesz posłuchać? Szczupła dłoń podaje jedną słuchawkę w stronę Czarnego.
-Czego słuchałaś zanim przyszedłem?
-Czarny blues o czwartej nad ranem Starego Dobrego Małżeństwa.
-Czwartej nad ranem jeszcze nie ma, ale jest Czarny- odpowiada wpychając słuchawkę do prawego ucha, lewa już śpiewa Rudej o tym, że może sen przyjdzie...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz