Zrobiłeś mi dobrze
-Patrz, Ruda, jakoś się dobraliśmy, nie? Niby zupełnie różni, a lubimy się.
Czarny i Ruda siedzą na parapecie ogromnego okna kuchennego. Czarny po prawej, Ruda po lewej stronie. Po środku kryształowa popielniczka. Palą niespiesznie papierosy. Nie jak ktoś, kto jest nałogowcem. Ich palenie ma swoją filozofię. Siedzą zamknięci okiennymi ramami jak bohaterowie obrazu jakiegoś. A nikły dymek pomiędzy nimi to jakby wizualizacja ich rozmyślanek. Jedni potrzebują do rozmowy eleganckiej restauracji, inni kieliszka wódki, jeszcze inni nie potrafią w ogóle ze sobą rozmawiać. Ruda i Czarny lubią sobie zapalić. Jakby koniuszek papierosa zatopiony w ustach magicznie pomagał zbierać myśli. Skrystalizować je w słowa. Ruda potrafi pięknie mówić o uczuciach. Wyjątkowo podkreślić ich wartość zgrabnym przekleństwem, albo wpakować w wiersz. Ale Czarny jest inny. Nie potrafi powiedzieć, że kocha. Okazać - tak, ale to przecież nie to samo. Każda kobieta tak powie. A ledwo widzialny dymek papierosowy potrafi czasem zapleść na języku Czarnego jakieś ważne dla Rudej zdanie. Coś na kształt wyznania.
Ruda ma na sobie letnią sukienkę. Podkurczona noga odsłania trochę za dużo. Czarny spogląda na koronki wyłaniające się zza białego sukienkowego materiału. Sam ma na sobie tylko jeansy. Jest wieczór po upalnym dniu. Parno. Miasto wygląda jakby na zmęczone. Asfalt, ściany budynków, dachy oddychają wolno, uspokajają się po oparzeniach jakie zafundowało im słońce. Noc jest jak pielęgniarz. Przykłada chłód i wilgotne powietrze do rozgrzanego czoła domów.
-Wiem, że cię czasem denerwuję - Ruda wypuszcza dym z ust i patrzy gdzieś w niebo.
-To normalne chyba. Ważne, że potrafimy z tym żyć. Różnice temperamentów nie są dla nas przeszkodą do zgody.
-A co cię we mnie denerwuje? Może to zmienię?
-Nie zmieniaj, bo to, że nie byłabyś sobą drażniło by mnie o wiele bardziej. Poza tym, jeśli kiedyś się rozstaniemy i spotkasz kogoś innego, to też będziesz się dla niego zmieniała? Zmieniaj się dla siebie, nie dla ludzi, mówię ci - Czarny tłumaczy niby od niechcenia bawiąc się zapalniczką.
-To mądre co powiedziałeś. Nie zmieniłabym się dla ciebie. Sprawdzam cię tylko - Ruda opiera głowę o futrynę okna.
-Aha - kwituje krótko Czarny.
Siedzą przez chwilę w milczeniu. Koniuszki papierosów raz po raz żarzą się na czerwono. Strzepują popiół do kryształowej przyzwoitki.
Wnętrze mieszkania pomału zaczyna oddychać. Delikatny wiaterek rozgaszcza się po nagrzanej kuchni.
-Ty, Czarny, patrz tam, na dole - Ruda wskazuje palcem piętro niżej, gdzie chodnikiem idzie jakiś mężczyzna z psem na smyczy.
-Kto to? Pyta Czarny mrużąc oczy.
-Kopczyński, ten z parteru. Zobacz jak on idzie z tym psem.
Rzeczywiście pies i sąsiad nie wyglądają na zaprzyjaźnionych. Pan Kopczyński próbuje iść w jedną stronę, pies ciągnie w drugą. Pan szarpie smycz, drze się na zwierzaka, z kosmicznym wysiłkiem stara się trzymać psa przy nodze. Chwilę idą koło siebie, ale to znów kot przebiega ulicę. więc pies z jazgotem się zrywa. Kopczyński przez moment bardziej przypomina marionetkę. W końcu oboje znikają za rogiem sąsiedniej kamienicy, choć pies miał wyraźną ochotę skręcić w lewo, nie w prawo jak właściciel.
-Mnie się, Czarny wydaje, że niektóre pary są jak ten Kopczyński z psem.
-To znaczy? Pyta Czarny zagłębiając wzrok w dekolcie Rudej. Lekko wystające wzgórki piersi pobłyskują, nadal jest duszno, skóra Rudej jest lekko spocona.
-Każdy człowiek jest jak płatek śniegu. Nie ma dwóch takich samych modelów. I jak takie dwa płatki śniegu dobiorą się w parę, to jeden chce tańcować na wietrze, drugi przycupnąć gdzieś na dachu, czy drzewie.
-A teraz to samo, tylko po ludzku proszę - Czarny drapie się po głowie, cienia zrozumienia nie widać na jego twarzy.
Ruda przewraca oczami, uśmiecha się jednak przyjaźnie.
- Każdy ma swoje przyzwyczajenia, chęć życia tak, a nie inaczej. Różnice między ludźmi są fascynujące na początku znajomości. Potem, żeby się dogadać ktoś musi się dostosować do drugiej osoby. Zmienić siebie, albo utracić siebie. Czasami tylko trochę, czasami całkowicie.
-Można iść też na kompromis, przecież nie trzeba się zaraz zatracać dla kogoś.
-Tak by było najlepiej, ale w moich dotychczasowych związkach to nie wychodziło. Zawsze słyszałam: " Nie pal! Kobieta z papierosem wygląda ordynarnie", " Ubierz się stosowniej, nie wszyscy muszą oglądać twój biust", "Nie śmiej się tak histerycznie, bo mi wstyd". Zawsze ktoś trzymał tę smycz. I to nie byłam ja.
-Naprawdę? Co to za idioci byli?
-Serio. A ja się doszukiwałam w sobie wad.
Ruda odstawia popielniczkę na blat kuchenny i przerzuca jedną nogę na zewnętrzną stronę parapetu.
-Ruda! Co Ty robisz, oszalałaś? Czarny łapie ją za łokieć.
-Spokojnie, przecież nie zamierzam się zabić, zwłaszcza, że skacząc z pierwszego piętra byłoby to trudne. Lubię pobimbać sobie nogami, poczuć noc. Jak nocny motyl. Chodź, też spróbuj - puszcza oczko przerzucając sprawnie drugą nogę na zewnątrz. Macha teraz nogami jak mała dziewczynka na trzepaku.
Czarny w ogóle nie jest przekonany, ale ostrożnie, z lękiem siada obok Rudej.
-Hmmm, fajnie nawet. Nigdy tak nie robiłem.
- Widzisz? Ty mnie nie powstrzymałeś. Sam może byś tego nie zrobił, ale skoro ja chciałam to moje szaleństwo. Bardzo to cenię, Czarny. Nikt inny mi tego nie dał.
-Bardzo proszę. Nie widzę powodu dla którego miałbym cię ograniczać. Wiesz, w końcu nie siedzimy na parapecie wieżowca, tylko dwupiętrowej kamienicy, z czego okupujemy pierwsze piętro. Jesteś szalona, to prawda, ale to jesteś ty.
-Właśnie, przy tobie nie muszę udawać kogoś kim nie jestem. Wiedziałam, że twoje milczenie pozwoli mi być Rudą.
-Co?
-Pamiętasz jak się poznaliśmy?
-No pewnie, to przecież nie było znów tak dawno temu.
-Wyszedłeś na papierosa, podczas imprezy u wspólnych znajomych. Do dziś pamiętam jak bardzo mi się wtedy zachciało zapalić. Byłam wówczas z kimś, kto nie tolerował palącej kobiety. Nieważne, czy w domu, czy na imprezie. Nie wolno mi było palić. Wyszłam za tobą i spytałam czy poczęstujesz mnie papierosem.
-Nooo, a ty się na mnie tak spojrzałaś dziwnie. Do dziś nie wiem co to spojrzenie miało znaczyć. Ale ci powiem, Ruda, że te oczy to miałaś wtedy bardziej płomienne niż włosy.
- Sie wie! Ochota na papierosa to jedno, a chęć przebywania kilka minut z tobą to drugie. Wpadłeś mi w oko na tamtej imprezie.
-Niby co ci tak zaimponowało? Co ja takiego powiedziałem?
-Haha, właśnie nic, Czarny. Właśnie nic nie powiedziałeś. Siedziałeś, albo stałeś i obserwowałeś. Uznałam, że ktoś, kto ubrał się tylko w milczenie musi być niezwykle ciekawy, gdy się go rozbierze.
- I co? Nie byłaś rozczarowana?
-Nie.
Wieczorny wiaterek staje się coraz silniejszy. Gdzieś w oddali słychać głuche pomruki burzy. Jakby grzmoty były gniewnym adwokatem spalonych od słońca roślin, wysuszonej ziemi i wymuszały niebo o deszcz. Włosy Rudej powiewają, raz po raz ocierając się o policzek Czarnego.
-Pamiętam, że jak tam staliśmy przed domem, a ty się zaciągnęłaś tym papierosem, to powiedziałaś: "Zrobiłeś mi dobrze". Do czego to było? Czarny spojrzał się na Rudą, która wydała mu się teraz jakaś irracjonalna. Na tym parapecie, w tej nadciągającej burzy, owiewana nocnym wiatrem.
-Do tego, że mogłam być sobą. Mogłam zapalić papierosa wtedy, gdy miałam na to ochotę i mogłam cię uwodzić spojrzeniem, bo bardzo to lubię. Zrobiłeś mi dobrze, bo dobrze jest być sobą.
Czarny odwraca wzrok od Rudej. Potrzebuje chwilę na przemyślenie tego, co usłyszał.
-Patrz, to ten pies Kopczyńskiego, nie?
Czarny spogląda w dół, śledzi wzrokiem uciekającego Golden Retrievera. Zerwał się ze smyczy, biegnie dziko raz w prawo, raz w lewo. Niucha pod samochodem, spod którego wystaje nerwowy, koci ogon. Drapie w kawałku trawnika, na którym wznosi się nieproporcjonalnie rosły dąb. Za chwilę pojawia się sąsiad z parteru. "Ja ci pokażę, Rex do nogi" - wydziera się. "Ty popaprańcu jeden, wracaj tu, ale już!" -piekli się Kopczyński i co podchodzi do psa, to ten znów w nogi.
-Uciekł mu,widzisz? Kto by wytrzymał wieczne spacery na smyczy? Poszedłby z nim raz dziennie do parku, pies by się wybiegał, pobył sobą, to by grzeczniejszy był z tej wdzięczności.
Teraz Ruda spogląda na Czarnego i dodaje:
-Dzięki Czarny.
-Za co?
-Za to, że jesteśmy różni i się lubimy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz