sobota, 23 czerwca 2018

Rozmowy Rudej i Czarnego

       
Kąpiel w rozmyślankach

         Zaparowane lustro ledwo oddycha. Robią mu codziennie wieczorem taką saunę o której wcale nie marzy. Lustro jest pedantyczne. Lubi być czyste, bez smug, bez  zachlapań. A tych dwoje o to nie dba. 
Kupili na pchlim targu duże lustro w ciężkiej, drewnianej ramie. Przygarnęli, ale nie spytali, czy lubi takie grzanie. A ono niemal sapie. Czuje się jak niedźwiedź polarny wprowadzony do dżungli.
Spogląda przez opary na koleżankę, z którą dzieli pomieszczenie. Wolno stojąca, bez zabudowy wanna wygląda na mocno rozleniwioną. Nie odwzajemnia spojrzenia. Rozwalona pod ścianą, wygięła starodawne nóżki i sprawia wrażenie zrelaksowanej. Lubi wygrzewać się pod ciepłą wodą. Naokoło białe, jakby pokryte szronem kafelki. Ruda jak je zobaczyła, to stwierdziła, że wygląda jak w szpitalu. Albo w rzeźni. Czarny na to, że białe, to estetyczne, że gładka powierzchnia, łatwa do utrzymania czystości. Nie przekonał jej. A ona nie przekonała jego i kafelki nie zostały zmienione. 

"Przecież nie będę  robił remontu łazienki, jak nie ma takiej potrzeby!" - bronił się przed urlopem spędzonym z pędzlem w dłoni Czarny. 

Żaden kafelek nie był pęknięty, ani wyszczerbiony. Remont nie został zatwierdzony. Basta!  Pokazał swoje męskie oblicze, nie uległ skomleniom Rudej, której łazienka wyjątkowo nie przypadła do gustu. Musiała znaleźć jakieś środki zastępcze. Dosyć dobrze znała się na botanice, na kwiatach, na tych zielonych liściach, które są w stanie zmienić każde wnętrze. Poszukała, poszperała i znalazła takie odmiany, które - w przeciwieństwie do lustra - lubią duszny i wilgotny klimat łazienki. Zamówiła je bez konsultacji z Czarnym. Przyszedł jednego dnia z pracy, krótko po wprowadzeniu się do mieszkania, wlazł do łazienki z nadzieją na relaksującą kąpiel. A tam jak w palmiarni. Jeden spory okaz wciśnięty był w biały, kafelkowy kąt. Liście jak talerze kłaniały się Czarnemu, który powątpiewał, że to nadal jego łazienka. Mniejsze dwa liściaki stały na baczność na parapecie niewielkiego okienka. Coś podobne do paprotki zwisało ze ściany.

-Podoba Ci się? - Ruda wyłowiła się  nie wiadomo skąd, przytuliła do pleców Czarnego.
-Masz rację - nie czekała na odpowiedź - biały kolor w łazience jest pięknym kolorem, pod warunkiem, że jest tłem do tych kwiatów - spoglądała przez ramię Czarnego urzeczona pomysłem i wykonaniem.

Czarny wstrzymał się od komentarza, podziwiał w myślach kreatywność swojej kobiety. Bał się pozytywnie komentować z obawy, że następnego dnia przywita go w łazience stado papug.

-Patrz - dodała wskazując nad umywalkę, gdzie coś niezidentyfikowanego przez Czarnego pięło się w górę  - zakryłam nawet te wstrętne rury, który tędy idą. Pięknie jest - podsumowała swoje dzieło.

Po jakimś czasie Czarny przyzwyczaił się do zielonych przyjaciół wyzierających z każdego kąta łazienki. Jakby nie patrzeć spełniały prośbę Rudej - białe rzeźnickie kafelki niemal całkowicie zostały przysłonięte.

Siedzą teraz oboje w tej ciasnej oranżerii. Spędzają czas tak, jak lubią. Ruda, która uwielbia gorące kąpiele wtula się w pachnącą pianę jak za dzieciństwa w pierzynę. Podpięte wysoko włosy pofalowały się pod wpływem wilgoci. Kilka krótszych pasemek przekornie wymyka się klamrze i wije gdzieś po karku i szyi. Oczy ma przymknięte. Policzki zaróżowione od ciepła przypominają skórkę dojrzałej brzoskwini. Leży po cichu zmywając z siebie trudny minionego dnia.

Czarny przycupnął na starym taborecie. Kulawym i nieładnym. Stanowił skąpe wyposażenie mieszkania, gdy się wprowadzali. Już był schwytany za jedną nogę, już czuł zapach śmietnika, gdy Ruda powstrzymała wyrzucającą go dłoń.

-O nie! Ten stołek zostaje z nami - zaprotestowała.  Odmaluje się go, czapraka jakiegoś uszyje. Co on winien, że stary i kulawy? Swojego dziadka też byś na śmietnik wyniósł? Ręce Czarnemu opadły. Razem z taboretem.

A zatem Czarny siedzi na kulejącym dziadku, kiwa się w przód i w tym - klik, klak, klik, klak. Parno jest jak w przedpokoju diabła. Zdjął koszulkę i skarpetki, podwinął nogawki ciemnych spodni. Założona noga na nogę piastuje jakąś książkę. Czarny podpiera podbródek dłonią, co jakiś czas pociera go, wyraźnie się nad czymś zastanawia. Lubią tą swoją intymność zamkniętą między białymi kaflami, a liściastym kamuflażem. Lubią to gęste, gorące powietrze, któremu brakuje ujścia i które z nudów denerwuje stare lustro. Stare lustro, stary taboret, stare rury i stary Księżyc, który usilnie próbuje się wepchać swoim pożyczonym od Słońca światłem do ich małego świata. Tylko oni - Ruda i Czarny młodzi, zanurzeni w swoich myślach, jak i w tym parnym powietrzu.

-Rudaaaa - przeciąga ostatnią samogłoskę Czarny. Zawsze tak robi, gdy chce ją o coś zapytać.

- Hmmmm?

-Czytam właśnie, że ponoć jedno z najtrudniejszych pytań jakie można zadać brzmi: Czy pamiętasz dzień, który zdecydował o twoim dalszym życiu. Co ty o tym sądzisz?

-Ja wiem, czy takie trudne? Wystarczy się dobrze zastanowić co wpłynęło na to, że dziś jesteśmy w takim, a nie innym miejscu - Ruda nieznacznie drga, piana faluje, podkrada się aż pod gardło. Przypływ i odpływ, przypływ i odpływ...

-Ja to bym nie potrafił podać jednego konkretnego dnia, czy momentu. Przecież w życiu jest całe mnóstwo takich chwil. Wszystko wpływa na naszą przyszłość. Czarny odwraca książkę grzbietem do góry, siada w rozkroku, opiera ręce o kolana. 

"Postawa odpowiednia do filozoficznych rozmyślanek" - kwituje w głowie Ruda otwierając jedno oko. Ma ochotę na ciszę. Niech sobie czyta, towarzyszy jej, będzie w charakterze dekoracji, ale na miłość Boską, po co takie pytania.

Milczy.

Czarny ciągnie temat

-Jak można podać jeden konkretnie dzień, skoro budujemy swoją przyszłość każdym ruchem? To, że musiałem kupić nowy aparat wpłynął na to, że nie mamy dość pieniędzy na wakacje i prawdopodobnie nie ruszymy się z domu.

-Nie przeżywaj już tak tego. Mieszkamy nad morzem, mamy wakacje za płotem. Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że dzień kupna aparatu odmienia twoje życie?

Ruda leniwym głosem ochładza jego emocje.

- Życie nie, ale wpływa na moją przyszłość dość znacznie. A gdybym poznał na tych wakacjach jakąś super dupkę i zakochał się na zabój?

- Phi! - parska Ruda, aż mały kłębek piany odrywa się od reszty i unosi w wilgotnym, łazienkowym powietrzu.

-A może chodzi o dzień, w którym postanowiłem biegać? Jakby nie patrzeć zwiększa się moja kondycja, zdrowie, rośnie samoocena...

-Już cieplej, Czarny, to już ma większy sens...
Dobra, wytłumaczę ci o co chodzi autorowi pytania, bo widzę, że kołaczą ci się te myśli w głowie jak kulka w ruletce. 

Ruda siada w wannie, przemywa twarz, odgarnia niesforne włosy.

-Zamieniam się w słuch.

-Chodzi o dni przełomowe. Nie o gdybanie co by było, gdyby. Tak to możesz się bawić w wymyślanki w nieskończoność. Ty masz pomyśleć o dniu, w którym coś się zmieniło na zawsze, albo długoterminowo. Nie podchodź do tego tak lokalnie. Zrób krok w tył, zmień perspektywę.

-Przykład Ruda, przykład.

-Dziewczyna ze sporą nadwagą. Diety cud, efekt jojo też cud. Kompleksy, chłopak jak słońce - za horyzontem, wszystkie koleżanki chudsze. I pewnego dnia ktoś na kim jej zależy brzydko komentuje jej nadwagę. Przykrość robi. Dziewczyna postanawia nie zaczynać nowej diety, tylko zmienić nawyki żywieniowe. Zmienia proporcje posiłków, wrzuca na talerz dużo warzyw, zaczyna jeść lżej, zdrowiej. Na stałe, nie na czas diety. Nie radykalnie, ale pomału zmienia przyzwyczajenia. Wraca lekkość, uśmiech, waga spada bardzo pomału, ale spada. I zawsze będzie pamiętała ten dzień, w którym ktoś nazwał ją spaślunem. Jeden przykry wyraz odmienił jej życie.

- Coś nie przekonuje mnie ten przykład. A jaki dzień zmienił twoje kolejne dni? Może twój prywatny przykład mnie przekona.

-Trudno tu mówić o konkretnym dniu. Natomiast mogę Ci powiedzieć jaka decyzja na zawsze zmieniła moje kolejne dni. Ona dojrzewała we mnie, nie była decyzją jednego dnia. Pomału zaczynałam się dusić w tych swoich rodowitych Brzezinach. Dzień w dzień te same wierzby kiwały się przed mną potępiająco. "Co ty tu robisz jeszcze?"- szumiały w drodze do lokalnego sklepu, który prowadziłam z rodzicami. "My tu jesteśmy uwięzione, korzenie mocno trzymają nas ziemi, puścić nie chcą. Ale Ty jesteś wolna - idź w świat". 

-Oj Ruda, Ruda - Czarny wciska się między zieloność, opiera o białe kafle plecami. Z uśmiechem czeka na ciąg dalszy.

-O wyjeździe do miasta zdecydowałam jak zaczął do mnie robić podchody Wiesiek, co to mieszkał na końcu wsi. Wiesiek dobry chłop, ale nudny, niewyjściowy, niższy ode mnie o dobre pół głowy. Pomógł mi podjąć ową decyzję. Chyba powinnam mu podziękować. 

Ruda śmieje się przez chwilę, może wspomina rozbieżnego zeza Wieśka, a może hektary, które mogłaby z nim dziś uprawiać?

-Spakowałam więc manatki, wypłaciłam posag, choć męża na horyzoncie nie było. Wierzyłam jednak, że kryje się w mojej nowej przestrzeni. Wybrałam Sopot, bo od Brzezin niedaleko. A dalej to już wiesz, opowiadałam nieraz. Pracowałam w sklepie, zrobiłam dyplom grafika komputerowego, szukałam tego męża, który wg statystyk gdzieś się powinien kręcić. 

-Czyli można powiedzieć, ze dzień wyjazdu był tym przełomowym dniem?

-Zdecydowanie. Inaczej pracowałabym teraz w sklepie i tłukła kotlety Wieśkowi, a podejrzewam, że potrafi zjeść.

-Ja nie mam takiego dnia - po chwili zastanowienia odpowiada Czarny. W Sopocie mieszkałem od zawsze, fotografem chciałem być od dziecka, nie zmieniłem płci, ani nie przyznałem przed samym sobą, że jestem gejem. 

-Zimna już jest ta woda, wychodzę. Ruda nie bacząc na to, że zachlapuje połowę łazienki, w tym Czarnego, z gracją nimfy wodnej siada naga na jego kolanach. 

-A zatem Czarny szykuj się, bo wszystko jeszcze przed Tobą. Ten dzień jeszcze nie nastąpił. Ale jak jebnie, to zapamiętasz nie tylko datę, ale i godzinę i to co jadłeś wtedy na śniadanie.

     Ruda wstaje, przeciera dłonią już teraz tylko lekko zaparowane lustro. A ono - staruszek zamknięty w drewnianej ramie - stwierdza, że warto znosić codzienną parówę dla tej pieszczoty i tego widoku. Jednak dobrze, że je przygarnęli. 

sobota, 16 czerwca 2018

Rozmowy Rudej i Czarnego

    Zawsze, na zawsze


       Czarny przeciera oczy. Spędził przed komputerem ostatnie kilka godzin. To druga strona bycia fotografem. Ta mniej lubiana. Zdecydowanie woli pracować z obiektywem, ze swoim instynktem, który nakazuje zatrzymać dany moment na zawsze. Mozolnie przywołuje każde zdjęcie na ekran, dostraja, czasami prostuje, wyostrza, przenosi bohaterów o sto lat wstecz nadając zdjęciu charakter sepii. Musi zrobić sobie przerwę. Odsuwa się od biurka, mruga zaczerwienionymi oczami. Spogląda na parę weselną, która dzięki jego pracy będzie zawsze mogła wrócić do momentu, gdy obracali się w tańcu...
Było po północy, welon zmienił już właścicielkę, mucha właściciela. Lakier do włosów panny młodej poddał się nocnej porze i odpuścił trochę trzymanym do tej pory w ryzach lokom. Usnął kwiatek w butonierce. Dobre zdjęcie.  Nikt na nim nie udaje. Ani państwo młodzi, ani nawet goście w tle. Widać, że jest im wygodnie z tymi uśmiechami. Nie uwierają ich, nie łaskoczą. Ładnie to aparat Czarnego uchwycił.

        W pokoju jest chłodno, choć na dworze prawdziwie letni, czerwcowy dzień. Czarny pociera chłodne dłonie. Nie cierpi chłodu, a w tych kamienicach, wysokich i przestronnych pomieszczeniach temperatura nigdy nie jest zbyt wysoka. Wstaje i podchodzi do obszernego okna, zza którego letni dzień kiwa na niego palcem. "No już, chodź do mnie, nie siedź nad robotą w sobotnie popołudnie" - zdaje się przemawiać. Kędzierzawa głowa wychyla się, dłonie opierają o nagrzany słońcem parapet. Ruda siedzi na podwórku. Zaniedbanym, bo należącym do kilku lokatorów. Jak należy do wszystkich, to jakby do nikogo. Szopki pamiętające jeszcze powojenny huk chylą się na jedną stronę jak pijani starcy - wyblakli i szczerbaci. Trawa jakby chciała rosnąć, a nie może - piach jakoś nie chce jej dać tego, o co prosi. Pośrodku trzepak na którym od lat nie zawisł żaden dywan i piaskownica, w której nie bawią się dzieci. I tylko rosły,  stojący na baczność w rogu podwórka krzak bzu jest jego ozdobą. Teraz już przekwitły, ale jeszcze miesiąc temu ożywiał intensywnym fioletem. Front kamienicy na glanc - wyremontowali jak ktoś ważny parę lat temu przyjechał do miasta. Podwórza jak odtrącone szczeniaki - czekają lepszego jutra.

Jednak Rudej nie przeszkadza mało wymagające otoczenie. Rozłożyła leżak tuż obok piaskownicy, bo tam najwięcej słońca i zdjęła sukienkę, którą nosiła od rana.
"O zgrozo" - szepcze do siebie  Czarny i dziwi się, jak można być tak bezwstydnym. Bo Ruda nie pofatygowała się, żeby ubrać strój dogodny do opalania. A gdzie tam, zbędna robota. Zdjęła sukienkę i rozwaliła się na leżaku w bieliźnie, co to więcej odkrywa, niż zakrywa. Spuściła jeszcze ramiączka, pewnie żeby nie pozostały białe ślady, jak szelki. No, ale żeby tak?... Tyle sąsiadów pewnie kuka teraz zza firanek, wypatrując kota, który wcale nie uciekł, wypalając kolejnego papierosa, wietrząc mieszkania niezwłocznie, jakby Ruda była świeżym powietrzem. Czarny sam przygląda się z góry przyjemnemu widokowi. Włosy mocno rozcieńczone słońcem bardziej są złote, niż rude.Wygląda teraz jak aureola wokół głowy. Tyle razy pytał się jej dlaczego jest Rudą. Gdy ją poznał już wszyscy tak do niej mówili. Zawsze odpowiadała, że stare dzieje, machała dłonią, temat zmieniała. Poprzednia miłość, która zaszła za horyzont jak słońce? Tylko poświata ruda została i Ruda zamiast imienia. Czarny nie wnikał na siłę. Z trudem odrywa wzrok od złotego ciała. Od nieco zaokrąglonych bioder i apetycznego, choć nie całkiem płaskiego brzucha, od piegów na ramionach widocznych nawet z pierwszego piętra. Od krwisto czerwono pomalowanych paznokci. Zbiega po drewnianych, wysłużonych schodach klatki schodowej i już chwilę potem stoi nad Rudą. Jego Rudą, z okrągłą buzią, lekko zadartym noskiem, z delikatnie zaznaczonymi zmarszczkami mimicznymi i oczami w odcieniu miodu. Tylko słodkie te oczy wcale nie są. Są zadziorne, szczere, wyzywające niemal, a słodki jest tylko ich kolor.

-Hej, cień mi tu robisz! - roznegliżowane ciało siada energicznie. Jednocześnie głowy kilku napalonych sąsiadów znikają w czeluści ich mieszkań.
-Ubrałabyś się trochę - Czarny wsuwa na miejsce jedno z ramiączek stanika.

Ruda nie odpowiada, tylko rzuca mu to swoje spojrzenie, które i bez słów przekazuje co ona o tym myśli.
Czarny siada na rancie piaskownicy, zamyka na chwile oczy. Ogrzewa się.

- Hania dzwoniła - Ruda ruchem głowy wskazuje na telefon leżący na jej kolanach.
-Kto? Nie znam chyba żadnej Hani.
-Koleżanka ze studiów taka. Bardzo się lubiłyśmy. Juwenalia, kluby, babskie rozmowy...
-To dlaczego jej nie poznałem?
- Bo widzisz, Hania związała się z Maciejem. Mówiliśmy na niego Zaborczy Maciej. Przylgnęło to do niego jak nazwisko. Maciej Zaborczy, Zaborczy Maciej. Taki właśnie był. Zabrał mi i innym Hanie. Przywiązał do siebie, podpisał się, ustalił niepisany kodeks co Hania może, a czego nie. Z kim może się spotykać, a kogo ma unikać. Zaborczy Maciej był jej torebką i lodówką, telefonem i pamiętnikiem. Tymczasem Hania przestała być Hanią.
-To dlaczego z nim była, jak to taki dupek?
-Bo oprócz tego, że był dupkiem, był dupkiem przystojnym. A Hania, cóż... powiedzmy, że miała nienachalną lub jak kto woli trudną urodę. Maciej ją rozdziewiczył w wieku lat 24 i już tak w niej został. Ruszyć się od niego nie mogła na krok. I wiesz co Czarny? Ona naprawdę szczęśliwa była. Całe życie żyła w przekonaniu, że żaden facet nie ześlizgnie swojego wzroku, poniżej linii jej oczu (które akurat były ładne). Utonęła w tej jego atencji, we wzroku, który zechciał ją opleść całą, a że puścić nie chciał, to był dla niej tylko słodki skutek uboczny. Straciłyśmy kontakt przez to, że on jakoś mnie nie polubił, a zatem i Hania lubić mnie nie powinna. Rude to fałszywe - mówił mi, chociaż nigdy nie byłam typowym rudzielcem. I Hania odleciała jak kolorowy ogon ciągnięty przez widowiskowego latawca.
-A dlaczego nagle dziś zadzwoniła? - Czarny mruży w słońcu jedno oko spoglądając na Rudą.
-Dostała mój numer od innej znajomej. Cóż - kilka lat minęło i Zaborczy Maciej zapragnął uwiązać inną zdobycz.
-Rzucił Hanie?
-Uciął ogonek i latawiec poleciał dalej sam - Ruda się zaśmiała ze swojej trafnej metafory.
-A byli małżeństwem w ogóle?
-Byli, byli. Nawet dostałam zawiadomienie i dobroduszne serduszko Macieja zezwoliło mi uczestniczyć w uroczystości. Nie cierpiałam gnoja, ale z szacunku do Hani poszłam. I wtedy ją widziałam ostatni raz. Jakkolwiek by nie było, wyglądali oboje na kochających się ludzi. Zapatrzeni w sobie, stali przed Bogiem ukrytym w stule księdza i mówili, że zawsze, na zawsze. Patrz, jaka ta ich wieczność krótka. Krótsza od Maciejowej smyczy.
-Wyglądasz na zmartwioną. Może to dobrze, że ją od siebie uwolnił?
-Ryczała mi ta Hania do słuchawki, jakby to miało go przywołać. On jej wszystko zabrał. Znajomych i przyjaciół, wolny wybór, on pracował, ona w domu, więc wszystko co posiadali też jego. I przypomniała sobie o mnie. Że my też miałyśmy być dla siebie zawsze na zawsze. Można przerwać wieczność Czarny, a potem ją kontynuować?
-Pewnie, że można. Przygarnijmy tę Hanię. Znajdzie się materac jakiś w piwnicy - puścił oczko. Może jednak ma coś w sobie, chociaż bardzo głęboko ukryte. Śmieje się przeczesując włosy typowym dla siebie gestem.
-Jej ciało ma się gdzie podziać, mówiła, ze wróciła do rodziców, tylko serce bezdomne teraz. Podsumowuje Ruda na swój poetycki sposób. -Szkoda mi jej - dodaje.
-Zadzwoń do Hani. Jutro niedziela, nie mamy planów. Zrobimy jakiś dobry obiad, odbudujemy może trochę ten jej rozpierdzielony światek.
- Będzie o 15 - już ją zaprosiłam, Ruda sięga leżący na ziemi słomkowy kapelusz i kładzie go sobie na twarzy osłaniając ją od słońca. Spod słomkowego rantu wystają tylko soczyste usta muśnięte różową pomadką. Dzięki Czarny, masz dobre serduszko - usta cmokają, wysyłają całusa w podwórkową przestrzeń.

       Czarny wraca do swojego biurka. Uśpiony jakby w popołudniowej drzemce ekran ożywa, gdy  dotyka klawiatury. A tam to zdjęcie weselne. Uśmiechy zawsze na zawsze. Spojrzenia młodych przytulone do planów, przyszłości, do nienarodzonych jeszcze dzieci, do wspólnego kredytu i stołu kuchennego z talerzami wspólnie ugotowanej zupy. Ile lat będzie trwała ich wieczność?