Kąpiel w rozmyślankach
Zaparowane lustro ledwo oddycha. Robią mu codziennie wieczorem taką saunę o której wcale nie marzy. Lustro jest pedantyczne. Lubi być czyste, bez smug, bez zachlapań. A tych dwoje o to nie dba.
Kupili na pchlim targu duże lustro w ciężkiej, drewnianej ramie. Przygarnęli, ale nie spytali, czy lubi takie grzanie. A ono niemal sapie. Czuje się jak niedźwiedź polarny wprowadzony do dżungli.
Spogląda przez opary na koleżankę, z którą dzieli pomieszczenie. Wolno stojąca, bez zabudowy wanna wygląda na mocno rozleniwioną. Nie odwzajemnia spojrzenia. Rozwalona pod ścianą, wygięła starodawne nóżki i sprawia wrażenie zrelaksowanej. Lubi wygrzewać się pod ciepłą wodą. Naokoło białe, jakby pokryte szronem kafelki. Ruda jak je zobaczyła, to stwierdziła, że wygląda jak w szpitalu. Albo w rzeźni. Czarny na to, że białe, to estetyczne, że gładka powierzchnia, łatwa do utrzymania czystości. Nie przekonał jej. A ona nie przekonała jego i kafelki nie zostały zmienione.
"Przecież nie będę robił remontu łazienki, jak nie ma takiej potrzeby!" - bronił się przed urlopem spędzonym z pędzlem w dłoni Czarny.
Żaden kafelek nie był pęknięty, ani wyszczerbiony. Remont nie został zatwierdzony. Basta! Pokazał swoje męskie oblicze, nie uległ skomleniom Rudej, której łazienka wyjątkowo nie przypadła do gustu. Musiała znaleźć jakieś środki zastępcze. Dosyć dobrze znała się na botanice, na kwiatach, na tych zielonych liściach, które są w stanie zmienić każde wnętrze. Poszukała, poszperała i znalazła takie odmiany, które - w przeciwieństwie do lustra - lubią duszny i wilgotny klimat łazienki. Zamówiła je bez konsultacji z Czarnym. Przyszedł jednego dnia z pracy, krótko po wprowadzeniu się do mieszkania, wlazł do łazienki z nadzieją na relaksującą kąpiel. A tam jak w palmiarni. Jeden spory okaz wciśnięty był w biały, kafelkowy kąt. Liście jak talerze kłaniały się Czarnemu, który powątpiewał, że to nadal jego łazienka. Mniejsze dwa liściaki stały na baczność na parapecie niewielkiego okienka. Coś podobne do paprotki zwisało ze ściany.
-Podoba Ci się? - Ruda wyłowiła się nie wiadomo skąd, przytuliła do pleców Czarnego.
-Masz rację - nie czekała na odpowiedź - biały kolor w łazience jest pięknym kolorem, pod warunkiem, że jest tłem do tych kwiatów - spoglądała przez ramię Czarnego urzeczona pomysłem i wykonaniem.
Czarny wstrzymał się od komentarza, podziwiał w myślach kreatywność swojej kobiety. Bał się pozytywnie komentować z obawy, że następnego dnia przywita go w łazience stado papug.
-Patrz - dodała wskazując nad umywalkę, gdzie coś niezidentyfikowanego przez Czarnego pięło się w górę - zakryłam nawet te wstrętne rury, który tędy idą. Pięknie jest - podsumowała swoje dzieło.
Po jakimś czasie Czarny przyzwyczaił się do zielonych przyjaciół wyzierających z każdego kąta łazienki. Jakby nie patrzeć spełniały prośbę Rudej - białe rzeźnickie kafelki niemal całkowicie zostały przysłonięte.
Siedzą teraz oboje w tej ciasnej oranżerii. Spędzają czas tak, jak lubią. Ruda, która uwielbia gorące kąpiele wtula się w pachnącą pianę jak za dzieciństwa w pierzynę. Podpięte wysoko włosy pofalowały się pod wpływem wilgoci. Kilka krótszych pasemek przekornie wymyka się klamrze i wije gdzieś po karku i szyi. Oczy ma przymknięte. Policzki zaróżowione od ciepła przypominają skórkę dojrzałej brzoskwini. Leży po cichu zmywając z siebie trudny minionego dnia.
Czarny przycupnął na starym taborecie. Kulawym i nieładnym. Stanowił skąpe wyposażenie mieszkania, gdy się wprowadzali. Już był schwytany za jedną nogę, już czuł zapach śmietnika, gdy Ruda powstrzymała wyrzucającą go dłoń.
-O nie! Ten stołek zostaje z nami - zaprotestowała. Odmaluje się go, czapraka jakiegoś uszyje. Co on winien, że stary i kulawy? Swojego dziadka też byś na śmietnik wyniósł? Ręce Czarnemu opadły. Razem z taboretem.
A zatem Czarny siedzi na kulejącym dziadku, kiwa się w przód i w tym - klik, klak, klik, klak. Parno jest jak w przedpokoju diabła. Zdjął koszulkę i skarpetki, podwinął nogawki ciemnych spodni. Założona noga na nogę piastuje jakąś książkę. Czarny podpiera podbródek dłonią, co jakiś czas pociera go, wyraźnie się nad czymś zastanawia. Lubią tą swoją intymność zamkniętą między białymi kaflami, a liściastym kamuflażem. Lubią to gęste, gorące powietrze, któremu brakuje ujścia i które z nudów denerwuje stare lustro. Stare lustro, stary taboret, stare rury i stary Księżyc, który usilnie próbuje się wepchać swoim pożyczonym od Słońca światłem do ich małego świata. Tylko oni - Ruda i Czarny młodzi, zanurzeni w swoich myślach, jak i w tym parnym powietrzu.
-Rudaaaa - przeciąga ostatnią samogłoskę Czarny. Zawsze tak robi, gdy chce ją o coś zapytać.
- Hmmmm?
-Czytam właśnie, że ponoć jedno z najtrudniejszych pytań jakie można zadać brzmi: Czy pamiętasz dzień, który zdecydował o twoim dalszym życiu. Co ty o tym sądzisz?
-Ja wiem, czy takie trudne? Wystarczy się dobrze zastanowić co wpłynęło na to, że dziś jesteśmy w takim, a nie innym miejscu - Ruda nieznacznie drga, piana faluje, podkrada się aż pod gardło. Przypływ i odpływ, przypływ i odpływ...
-Ja to bym nie potrafił podać jednego konkretnego dnia, czy momentu. Przecież w życiu jest całe mnóstwo takich chwil. Wszystko wpływa na naszą przyszłość. Czarny odwraca książkę grzbietem do góry, siada w rozkroku, opiera ręce o kolana.
"Postawa odpowiednia do filozoficznych rozmyślanek" - kwituje w głowie Ruda otwierając jedno oko. Ma ochotę na ciszę. Niech sobie czyta, towarzyszy jej, będzie w charakterze dekoracji, ale na miłość Boską, po co takie pytania.
Milczy.
Czarny ciągnie temat
-Jak można podać jeden konkretnie dzień, skoro budujemy swoją przyszłość każdym ruchem? To, że musiałem kupić nowy aparat wpłynął na to, że nie mamy dość pieniędzy na wakacje i prawdopodobnie nie ruszymy się z domu.
-Nie przeżywaj już tak tego. Mieszkamy nad morzem, mamy wakacje za płotem. Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że dzień kupna aparatu odmienia twoje życie?
Ruda leniwym głosem ochładza jego emocje.
- Życie nie, ale wpływa na moją przyszłość dość znacznie. A gdybym poznał na tych wakacjach jakąś super dupkę i zakochał się na zabój?
- Phi! - parska Ruda, aż mały kłębek piany odrywa się od reszty i unosi w wilgotnym, łazienkowym powietrzu.
-A może chodzi o dzień, w którym postanowiłem biegać? Jakby nie patrzeć zwiększa się moja kondycja, zdrowie, rośnie samoocena...
-Już cieplej, Czarny, to już ma większy sens...
Dobra, wytłumaczę ci o co chodzi autorowi pytania, bo widzę, że kołaczą ci się te myśli w głowie jak kulka w ruletce.
Ruda siada w wannie, przemywa twarz, odgarnia niesforne włosy.
-Zamieniam się w słuch.
-Chodzi o dni przełomowe. Nie o gdybanie co by było, gdyby. Tak to możesz się bawić w wymyślanki w nieskończoność. Ty masz pomyśleć o dniu, w którym coś się zmieniło na zawsze, albo długoterminowo. Nie podchodź do tego tak lokalnie. Zrób krok w tył, zmień perspektywę.
-Przykład Ruda, przykład.
-Dziewczyna ze sporą nadwagą. Diety cud, efekt jojo też cud. Kompleksy, chłopak jak słońce - za horyzontem, wszystkie koleżanki chudsze. I pewnego dnia ktoś na kim jej zależy brzydko komentuje jej nadwagę. Przykrość robi. Dziewczyna postanawia nie zaczynać nowej diety, tylko zmienić nawyki żywieniowe. Zmienia proporcje posiłków, wrzuca na talerz dużo warzyw, zaczyna jeść lżej, zdrowiej. Na stałe, nie na czas diety. Nie radykalnie, ale pomału zmienia przyzwyczajenia. Wraca lekkość, uśmiech, waga spada bardzo pomału, ale spada. I zawsze będzie pamiętała ten dzień, w którym ktoś nazwał ją spaślunem. Jeden przykry wyraz odmienił jej życie.
- Coś nie przekonuje mnie ten przykład. A jaki dzień zmienił twoje kolejne dni? Może twój prywatny przykład mnie przekona.
-Trudno tu mówić o konkretnym dniu. Natomiast mogę Ci powiedzieć jaka decyzja na zawsze zmieniła moje kolejne dni. Ona dojrzewała we mnie, nie była decyzją jednego dnia. Pomału zaczynałam się dusić w tych swoich rodowitych Brzezinach. Dzień w dzień te same wierzby kiwały się przed mną potępiająco. "Co ty tu robisz jeszcze?"- szumiały w drodze do lokalnego sklepu, który prowadziłam z rodzicami. "My tu jesteśmy uwięzione, korzenie mocno trzymają nas ziemi, puścić nie chcą. Ale Ty jesteś wolna - idź w świat".
-Oj Ruda, Ruda - Czarny wciska się między zieloność, opiera o białe kafle plecami. Z uśmiechem czeka na ciąg dalszy.
-O wyjeździe do miasta zdecydowałam jak zaczął do mnie robić podchody Wiesiek, co to mieszkał na końcu wsi. Wiesiek dobry chłop, ale nudny, niewyjściowy, niższy ode mnie o dobre pół głowy. Pomógł mi podjąć ową decyzję. Chyba powinnam mu podziękować.
Ruda śmieje się przez chwilę, może wspomina rozbieżnego zeza Wieśka, a może hektary, które mogłaby z nim dziś uprawiać?
-Spakowałam więc manatki, wypłaciłam posag, choć męża na horyzoncie nie było. Wierzyłam jednak, że kryje się w mojej nowej przestrzeni. Wybrałam Sopot, bo od Brzezin niedaleko. A dalej to już wiesz, opowiadałam nieraz. Pracowałam w sklepie, zrobiłam dyplom grafika komputerowego, szukałam tego męża, który wg statystyk gdzieś się powinien kręcić.
-Czyli można powiedzieć, ze dzień wyjazdu był tym przełomowym dniem?
-Zdecydowanie. Inaczej pracowałabym teraz w sklepie i tłukła kotlety Wieśkowi, a podejrzewam, że potrafi zjeść.
-Ja nie mam takiego dnia - po chwili zastanowienia odpowiada Czarny. W Sopocie mieszkałem od zawsze, fotografem chciałem być od dziecka, nie zmieniłem płci, ani nie przyznałem przed samym sobą, że jestem gejem.
-Zimna już jest ta woda, wychodzę. Ruda nie bacząc na to, że zachlapuje połowę łazienki, w tym Czarnego, z gracją nimfy wodnej siada naga na jego kolanach.
-A zatem Czarny szykuj się, bo wszystko jeszcze przed Tobą. Ten dzień jeszcze nie nastąpił. Ale jak jebnie, to zapamiętasz nie tylko datę, ale i godzinę i to co jadłeś wtedy na śniadanie.
Ruda wstaje, przeciera dłonią już teraz tylko lekko zaparowane lustro. A ono - staruszek zamknięty w drewnianej ramie - stwierdza, że warto znosić codzienną parówę dla tej pieszczoty i tego widoku. Jednak dobrze, że je przygarnęli.
Ruda wstaje, przeciera dłonią już teraz tylko lekko zaparowane lustro. A ono - staruszek zamknięty w drewnianej ramie - stwierdza, że warto znosić codzienną parówę dla tej pieszczoty i tego widoku. Jednak dobrze, że je przygarnęli.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz