Zawsze, na zawsze
Czarny przeciera oczy. Spędził przed komputerem ostatnie kilka godzin. To druga strona bycia fotografem. Ta mniej lubiana. Zdecydowanie woli pracować z obiektywem, ze swoim instynktem, który nakazuje zatrzymać dany moment na zawsze. Mozolnie przywołuje każde zdjęcie na ekran, dostraja, czasami prostuje, wyostrza, przenosi bohaterów o sto lat wstecz nadając zdjęciu charakter sepii. Musi zrobić sobie przerwę. Odsuwa się od biurka, mruga zaczerwienionymi oczami. Spogląda na parę weselną, która dzięki jego pracy będzie zawsze mogła wrócić do momentu, gdy obracali się w tańcu...
Było po północy, welon zmienił już właścicielkę, mucha właściciela. Lakier do włosów panny młodej poddał się nocnej porze i odpuścił trochę trzymanym do tej pory w ryzach lokom. Usnął kwiatek w butonierce. Dobre zdjęcie. Nikt na nim nie udaje. Ani państwo młodzi, ani nawet goście w tle. Widać, że jest im wygodnie z tymi uśmiechami. Nie uwierają ich, nie łaskoczą. Ładnie to aparat Czarnego uchwycił.
W pokoju jest chłodno, choć na dworze prawdziwie letni, czerwcowy dzień. Czarny pociera chłodne dłonie. Nie cierpi chłodu, a w tych kamienicach, wysokich i przestronnych pomieszczeniach temperatura nigdy nie jest zbyt wysoka. Wstaje i podchodzi do obszernego okna, zza którego letni dzień kiwa na niego palcem. "No już, chodź do mnie, nie siedź nad robotą w sobotnie popołudnie" - zdaje się przemawiać. Kędzierzawa głowa wychyla się, dłonie opierają o nagrzany słońcem parapet. Ruda siedzi na podwórku. Zaniedbanym, bo należącym do kilku lokatorów. Jak należy do wszystkich, to jakby do nikogo. Szopki pamiętające jeszcze powojenny huk chylą się na jedną stronę jak pijani starcy - wyblakli i szczerbaci. Trawa jakby chciała rosnąć, a nie może - piach jakoś nie chce jej dać tego, o co prosi. Pośrodku trzepak na którym od lat nie zawisł żaden dywan i piaskownica, w której nie bawią się dzieci. I tylko rosły, stojący na baczność w rogu podwórka krzak bzu jest jego ozdobą. Teraz już przekwitły, ale jeszcze miesiąc temu ożywiał intensywnym fioletem. Front kamienicy na glanc - wyremontowali jak ktoś ważny parę lat temu przyjechał do miasta. Podwórza jak odtrącone szczeniaki - czekają lepszego jutra.
Jednak Rudej nie przeszkadza mało wymagające otoczenie. Rozłożyła leżak tuż obok piaskownicy, bo tam najwięcej słońca i zdjęła sukienkę, którą nosiła od rana.
"O zgrozo" - szepcze do siebie Czarny i dziwi się, jak można być tak bezwstydnym. Bo Ruda nie pofatygowała się, żeby ubrać strój dogodny do opalania. A gdzie tam, zbędna robota. Zdjęła sukienkę i rozwaliła się na leżaku w bieliźnie, co to więcej odkrywa, niż zakrywa. Spuściła jeszcze ramiączka, pewnie żeby nie pozostały białe ślady, jak szelki. No, ale żeby tak?... Tyle sąsiadów pewnie kuka teraz zza firanek, wypatrując kota, który wcale nie uciekł, wypalając kolejnego papierosa, wietrząc mieszkania niezwłocznie, jakby Ruda była świeżym powietrzem. Czarny sam przygląda się z góry przyjemnemu widokowi. Włosy mocno rozcieńczone słońcem bardziej są złote, niż rude.Wygląda teraz jak aureola wokół głowy. Tyle razy pytał się jej dlaczego jest Rudą. Gdy ją poznał już wszyscy tak do niej mówili. Zawsze odpowiadała, że stare dzieje, machała dłonią, temat zmieniała. Poprzednia miłość, która zaszła za horyzont jak słońce? Tylko poświata ruda została i Ruda zamiast imienia. Czarny nie wnikał na siłę. Z trudem odrywa wzrok od złotego ciała. Od nieco zaokrąglonych bioder i apetycznego, choć nie całkiem płaskiego brzucha, od piegów na ramionach widocznych nawet z pierwszego piętra. Od krwisto czerwono pomalowanych paznokci. Zbiega po drewnianych, wysłużonych schodach klatki schodowej i już chwilę potem stoi nad Rudą. Jego Rudą, z okrągłą buzią, lekko zadartym noskiem, z delikatnie zaznaczonymi zmarszczkami mimicznymi i oczami w odcieniu miodu. Tylko słodkie te oczy wcale nie są. Są zadziorne, szczere, wyzywające niemal, a słodki jest tylko ich kolor.
-Hej, cień mi tu robisz! - roznegliżowane ciało siada energicznie. Jednocześnie głowy kilku napalonych sąsiadów znikają w czeluści ich mieszkań.
-Ubrałabyś się trochę - Czarny wsuwa na miejsce jedno z ramiączek stanika.
Ruda nie odpowiada, tylko rzuca mu to swoje spojrzenie, które i bez słów przekazuje co ona o tym myśli.
Czarny siada na rancie piaskownicy, zamyka na chwile oczy. Ogrzewa się.
- Hania dzwoniła - Ruda ruchem głowy wskazuje na telefon leżący na jej kolanach.
-Kto? Nie znam chyba żadnej Hani.
-Koleżanka ze studiów taka. Bardzo się lubiłyśmy. Juwenalia, kluby, babskie rozmowy...
-To dlaczego jej nie poznałem?
- Bo widzisz, Hania związała się z Maciejem. Mówiliśmy na niego Zaborczy Maciej. Przylgnęło to do niego jak nazwisko. Maciej Zaborczy, Zaborczy Maciej. Taki właśnie był. Zabrał mi i innym Hanie. Przywiązał do siebie, podpisał się, ustalił niepisany kodeks co Hania może, a czego nie. Z kim może się spotykać, a kogo ma unikać. Zaborczy Maciej był jej torebką i lodówką, telefonem i pamiętnikiem. Tymczasem Hania przestała być Hanią.
-To dlaczego z nim była, jak to taki dupek?
-Bo oprócz tego, że był dupkiem, był dupkiem przystojnym. A Hania, cóż... powiedzmy, że miała nienachalną lub jak kto woli trudną urodę. Maciej ją rozdziewiczył w wieku lat 24 i już tak w niej został. Ruszyć się od niego nie mogła na krok. I wiesz co Czarny? Ona naprawdę szczęśliwa była. Całe życie żyła w przekonaniu, że żaden facet nie ześlizgnie swojego wzroku, poniżej linii jej oczu (które akurat były ładne). Utonęła w tej jego atencji, we wzroku, który zechciał ją opleść całą, a że puścić nie chciał, to był dla niej tylko słodki skutek uboczny. Straciłyśmy kontakt przez to, że on jakoś mnie nie polubił, a zatem i Hania lubić mnie nie powinna. Rude to fałszywe - mówił mi, chociaż nigdy nie byłam typowym rudzielcem. I Hania odleciała jak kolorowy ogon ciągnięty przez widowiskowego latawca.
-A dlaczego nagle dziś zadzwoniła? - Czarny mruży w słońcu jedno oko spoglądając na Rudą.
-Dostała mój numer od innej znajomej. Cóż - kilka lat minęło i Zaborczy Maciej zapragnął uwiązać inną zdobycz.
-Rzucił Hanie?
-Uciął ogonek i latawiec poleciał dalej sam - Ruda się zaśmiała ze swojej trafnej metafory.
-A byli małżeństwem w ogóle?
-Byli, byli. Nawet dostałam zawiadomienie i dobroduszne serduszko Macieja zezwoliło mi uczestniczyć w uroczystości. Nie cierpiałam gnoja, ale z szacunku do Hani poszłam. I wtedy ją widziałam ostatni raz. Jakkolwiek by nie było, wyglądali oboje na kochających się ludzi. Zapatrzeni w sobie, stali przed Bogiem ukrytym w stule księdza i mówili, że zawsze, na zawsze. Patrz, jaka ta ich wieczność krótka. Krótsza od Maciejowej smyczy.
-Wyglądasz na zmartwioną. Może to dobrze, że ją od siebie uwolnił?
-Ryczała mi ta Hania do słuchawki, jakby to miało go przywołać. On jej wszystko zabrał. Znajomych i przyjaciół, wolny wybór, on pracował, ona w domu, więc wszystko co posiadali też jego. I przypomniała sobie o mnie. Że my też miałyśmy być dla siebie zawsze na zawsze. Można przerwać wieczność Czarny, a potem ją kontynuować?
-Pewnie, że można. Przygarnijmy tę Hanię. Znajdzie się materac jakiś w piwnicy - puścił oczko. Może jednak ma coś w sobie, chociaż bardzo głęboko ukryte. Śmieje się przeczesując włosy typowym dla siebie gestem.
-Jej ciało ma się gdzie podziać, mówiła, ze wróciła do rodziców, tylko serce bezdomne teraz. Podsumowuje Ruda na swój poetycki sposób. -Szkoda mi jej - dodaje.
-Zadzwoń do Hani. Jutro niedziela, nie mamy planów. Zrobimy jakiś dobry obiad, odbudujemy może trochę ten jej rozpierdzielony światek.
- Będzie o 15 - już ją zaprosiłam, Ruda sięga leżący na ziemi słomkowy kapelusz i kładzie go sobie na twarzy osłaniając ją od słońca. Spod słomkowego rantu wystają tylko soczyste usta muśnięte różową pomadką. Dzięki Czarny, masz dobre serduszko - usta cmokają, wysyłają całusa w podwórkową przestrzeń.
Czarny wraca do swojego biurka. Uśpiony jakby w popołudniowej drzemce ekran ożywa, gdy dotyka klawiatury. A tam to zdjęcie weselne. Uśmiechy zawsze na zawsze. Spojrzenia młodych przytulone do planów, przyszłości, do nienarodzonych jeszcze dzieci, do wspólnego kredytu i stołu kuchennego z talerzami wspólnie ugotowanej zupy. Ile lat będzie trwała ich wieczność?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz